Archiwum grudzień 2014


gru 11 2014 Ostatni ostrzyciel noży w stolicy
Komentarze: 0

Swój cały warsztat od 20 lat nosi na plecach. Jest ostatnim wędrownym ostrzycielem noży w Warszawie. To historia wielkich pieniędzy, kariery, tragicznego końca miłości, śmierci, upadku i 20 tysięcy noży.

Grochów, róg ulicy Kinowej i Waszyngtona. Mróz jak cholera, a jego nie ma.

- Miał być o 14.00, specjalnie z Białostockiej jechałam - mówi ubrana w ciepłe, eleganckie palto kobieta. W torbie pobrzękują noże. - Może zachorował? Ostatnio źle wyglądał, bez szalika, w rękawiczkach cienkich. To mu przyniosłam. Niech ma chłopina na Święta - dodaje pokazując ciepły szalik.

- Będzie. Jak mówił, że przyjedzie, to przyjedzie - mówi pani z rybnego.
W końcu jest. Ze 102 wysiada powoli. Na plecach ciężka maszyna do ostrzenia. Drewniana rama, koło od roweru, gruby rzemień, pedał jak w starej maszynie do szycia, dwie kamienne osełki ważą z 20 kilogramów. Ubrany w marynarkę, dwa swetry i polar, cienkie garniturowe spodnie, pamiętające kawalerskie czasy. Bez czapki, szalika, w dziurawych rękawiczkach nie do pary. Mróz ostry, jak naostrzony przez ostrzyciela nóż.

- Na autobus nie zdążyłem. Już się zabieram do roboty. Dzień dobry - mówi Edward Kołodziejczyk, lat 62, ostatni wędrowny ostrzyciel noży w Warszawie.

Mimo że do naostrzenia miałem tylko jeden nóż, z ostrzycielem spędziłem trzy godziny. Historia, którą mi opowiedział, wydaje się mało prawdopodobna. Ja mu wierzę.

- W 1978 roku skończyłem matematykę i fizykę na Politechnice Warszawskiej - zaczyna snuć historię Kołodziejczyk, nie przestając kręcić kołem i ostrzyć kolejnych, przynoszonych przez grochowian noży.

- Po studiach musiałem odbyć służbę wojskową. Po roku wyjechałem do Ameryki. Przez 20 lat pracowałem jako programista i informatyk, m.in. w American District Telegraph Company, agencji prasowej Bloomberg L.P, Lehman Brothers, później w firmach brokerskich i na giełdzie, gdzie stawiałem tzw. dual systems. Rocznie zarabiałem 200 tys. dolarów. Moim największym sukcesem na początku lat 90. było założenie kilku systemów zabezpieczających w elektrowniach atomowych. Dziś, gdyby mnie w PKW zatrudnili, to by im się system nie zawalił - mówi, a ja słyszę znany mi tylko z filmów nowojorski akcent, który w ustach ostrzyciela brzmi egzotycznie, wręcz nieprawdopodobnie.

Jeśli zmyśla, robi to po mistrzowsku. Inteligentna i zmęczona życiem twarz ostrzyciela pochmurnieje.

- Żona mi umarła. Młoda była, 45 lat. Piękna, zauroczony byłem od pierwszego wejrzenia. Nie mogliśmy mieć dzieci. Musiałem wracać do kraju, bo ojciec zachorował, zmarł. Później mama umarła. Zostałem sam. Mój świat się zawalił w kilka miesięcy. W Polsce nie mogłem znaleźć pracy, w 1994 roku nikt nie chciał zatrudnić człowieka z takim doświadczeniem, a ja byłem uparty, byle czego nie chciałem robić. Pojawił się alkohol. Zacząłem chodzić po Warszawie i ostrzyć. Przez ten czas naostrzyłem z 20 tysięcy noży - mówi, a reszta historii grzęźnie mu w gardle. Słychać tylko dźwięk kuchennego noża na kamiennej osełce.

kuchmistrzprzedmiescia : :